Translate

niedziela, 6 lipca 2014

ROZDZIAŁ 15

Po dwóch dniach nadal nie mogę uwierzyć w to co mi się przytrafiło. Zaręczyny z Robertem Lewandowskim, to chyba największe marzenie każdej dziewczyny. Ale te dwa dni minęły tak szybko.... Walizki już spakowane. Czekamy na lot, który mamy zaplanowany za dwie godziny do Polski, do Warszawy. Nienawidzę pożegnań i to będzie najtrudniejsze. Jednak te dwa ostatnie dni zapadną mi w pamięć. Co prawda Robert z Marco pokłócił się i to ostro przy nas wszystkich, ale wszystko sobie wybaczyliśmy. Nie wiem jak biedna Kat sobie z tym wszystkim radzi. Uśmiecha się, ale jednak wie kogo tak na prawdę wybrał... A mi jest ciężko. Jakby nie patrzeć jest moją najbliższą przyjaciółką, dla której zrobiłabym wszystko. Jednak odsunę już tą myśl od siebie. Nie można wiecznie żyć jednym. Jak już wspomniałam ostatnie dwa dni spędziliśmy wspólnie. Całą gromadką. Wszystko uwieczniliśmy na swoich telefonach, założę się, że potem wszystko wyląduje na portalach społecznościowych, haha. Niedługo wybieramy się na wspólny wypad po Dortmundzie, a potem na to nieszczęsne lotnisko. Rodzicce nie zgodzili się na mój dłuższy pobyt, wkurzyli się na mnie z tego powodu, że w przeciągu miesiąca zdarzyłam znaleźć chłopaka i się zaręczyć. Taty nie obchodzi przyszły teść, ani to, że Robert obiecał zapłacić za mój przedłużony pobyt. Niedługo czeka go konferencja związana z tym, iż został twarzą marki Adidas, a dokładnie 4 lipca. Lecz co ja mogę... Mario Götze był tak wspaniały i tak bardzo martwił się o biedną Emilię, że prześcigał się nadal z Moritzem o najlepszy prezent dla swojej wybranej na pożegnanie z Dortmundem. Tak, tak. Pakują walizki z nami i wyjeżdżają. A na treningi będą latać co jakiś czas. Mario załatwił dla Emilki wakacje na Karaibach i samochód marki Mercedes. Jednak nie pomyślał o najważniejszym.... Emilka nie ma prawa jazdy. Co Moritz wykombinował? Pichcił dla niej, jakieś znakomite dania na podróż w samolocie, bo stwierdził, że to nie jest jedzenie dla niej. Mimo tego, że Kat nie jest oficjalnie z Marco to przygotował dla niej romantyczną kolację wczoraj. Kevin zafundował Klarze porcję śmiechu na całe życie. Zapisał jej notes jego żartami i cytatami. Dostała też album z ich wspólnymi zdjęciami. Ja dostałam najlepszy prezent kilka dni temu i nie chcę już niczego innego. Jednak chłopacy wygadali mi, że Robert coś planował po cichu i... 
-Puk, puk, drogie panie!! Pora na ostatni spacer w naszym towarzystwie po malowniczym i zaczarowanym Dortmundzie. Klaro? 
-Już idę Kevin, tylko zrobię ostatnie poprawki fryzury -zawołała z łazienki.
Rozejrzełam się smętnie po pokoju. Nigdzie go nie widziałam.
-Nie wiecie gdzie jest Robert?
-Cały czas siedzi przed komputerem. Od wczorajszego wieczoru do teraz nie mieliśmy dostępu do laptopa. Wiecznie zajęty, kogoś obdzwania, wystukuje w tą klawiaturę, aż szału można dostać - skrzywił się Sahin. - Nie zmienia to faktu, że i tak z nami pójdziesz. 
-Jasne. Nie mogłabym wam odmówić, taka okazja często się nie zdarza.
Ruszyliśmy wszyscy uśmiechnięci w stronę drzwi. Skierowaliśmy się w stronę parku, w którym wszystko było takie piękne. Masa ławek do siedzenia, zielone drzewa, śpiewające ptaszki i biegnący Robert w oddali... Pomachałam do niegom aby pokazać gdzie się znajdujemy.
-Przepraszam, że tak długo to trwało, ale ta sprawa była na prawdę ważna i nie mogłem jej przełożyć na inny termin. Witaj, kochanie - pocałował mnie w policzek i objął ramieniem. 
-Cieszę się, że wyszłeś z tej jamy, bo jeszcze dłuższa chwila, a byśmy wzywali psychiatrę. Po waszym święcie pierwsze co zrobiłeś to usiadłeś przed laptopem. Musiałem dowiedzieć się od Klary - powiedział Kevin.
-Mówiłem, że to było tak ważne, że nie miałem czasu na nic. Gdybyś pomyślał choć przez chwilę wpadłbyś na taki genialny pomysł jak ja.
-Chłopaki przestańcie -zarządałam. -Lepiej ruszajmy w spokoju w drogę, zostało nam trochę więcej niż pół godziny.
W ciągu wolnego czasu zwiedziliśmy jeszcze raz to o czym marzyłyśmy od dawna. Westfalenstadion, muzeum BVB, kościół św. Jana i inne budowle godne uwagi. Przechadzaliśmy się po pasach zieleni, uśmiechnięci, napawając się słońcem, które nieubłagalnie świeciło. Czas mijał bardzo szybko, a my mieliśmy coraz mniej czasu. Po mile spędzonych chwilach we wspólnym towarzystwie, czas było ruszać na lotnisko. Już zaczęłam tęsknić i łzy napływały mi do oczu. Robert mocno mnie do siebie przytulił. Widziałam coś dziwnego w jego twarzy. Niby się smucił, ale ciągle był uśmiechnięty i nie mówił już tyle o naszym rozstaniu jak kilka dni wcześniej. Może już przestał tęsknić, zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu. Nadszedł czas na przyjazd do hotelu po bagaże. Oczywiście zawieźlu nas na miejsce. Gdy wzięliśmy wszystkie bagaże, rozejrzałam się ostatni raz po pokoju hotelowym i zamknęłam za sobą drzwi. Oddałam kluczyk dla recepcjonistki i pospieszyłam ku samochodom. Chłopacy spakowali nasze bagaże do trzech samochodów. Ruszyliśmy w drogę. Co chwila obracałam się do mijanych krajobrazów i wspominałam mile spędzone chwile. To rozstanie można porównać do zakończenia związku. Tu wszystko się zaczęło i tu wszystko się kończy.... Po dwudziestu minutach byliśmy już na lotnisku. Zostały nam ostatnie chwile na przejrzenie nas i naszych bagaży. Ustaliśmy w kolejce i czekaliśmy na prześwietlenia. Po dłuższym czasie mogliśmy się zbierać do samolotu. Ustaliśmy wspólnie przy wejściu i spędzaliśmy ostatnie chwile razem. Nie mogłam się powstrzymać i się rozkleiłam. Widziałam, że dziewczyny też nie kryły swoich emocji. 
-Przepraszam Cię Nina, ale muszę lecieć, ponieważ w ostatniej chwili wypadła i bardzo ważna sprawa i zapomniałem ci tego przekazać przez to zamieszenie -przytulił mnie do siebie i pocałował na pożegnanie.
-A właśnie! -odezwał się Großkreutz- Klopp w ostatniech chwili zarządził jakieś spotkanie, to jest bardzo pilne i mają być wszyscy, bez wyjątku.
-Brzmiał bardzo poważnie -ciągnął Marco.
Spojrzałyśmy się na nich z podejrzeniem i zawiedzieniem. Posłali nam uśmiechy pełne bólu.
-Dobrze, że chociaż Moritz z Mario zostaną i pomogą nam -zagadnęła Emilia, niezbyt ucieszona naszym nieszczęściem.
-Ale my też musimy iść, no nie Moritz? -powiedział Mario.
-Ale po co?? Przecież to są trzy inne kluby, o co chodzi? Jak tak bardzo nie chcecie się z nami żegnać i pomóc nam w zapakowanuu bagaży, to czas najwyższy to otwarcie powiedzieć- wkurzyła się Emilia,
-To nie tak, ale nasi trenerzy też coś mają do powiedzenia i jak widzisz musimy jechać do swoich klubów. Nie wiem, może trenerzy mają jakiś czas na przemyślenia spraw i chcą je podzielić z nami? -zapytał Robert.
-Wszyscy razem. Akurat w ten dzień. Strasznie śmierdzi mi tu kłamstwem, więc oszczędzcie sobie wszystkiego i jedzcie -odpowiedziałam im bardzo nieprzyjemnie.
-Nina, nie o to chodzi. Na prawdę czas goni, a my nie może... Tak, trenerze? -odwrócił się do nas plecami, aby porozmawiać na spokojnie. Jednak ja nadal mu się przyglądałam niezadowolona z jego zachowania.
-Ok, to pa wszystkim. Nie mamy pojęcia, kiedy wrócimy. A Mario z Moritzem.... Byście się wstydzili, bo obiecaliście chyba coś komuś? Ale co tam... To tylko biedne dziewczyny, które zabłane trafiły do Dortmundu i w dniu wyjazdy trener wszystkich zarządał o tej samej porze spotkania, a wywolicie iść na gadaninę niż.... A dobra -nie patrząc już w ich stronę, wchodziłam po schodach na pokład samolotu przy pomocy pewnego pana, który pomagał przy ciężkich walizkach..
Wszystkie po kilkunastu minutach spokojnie usadowiłyśmy się na miejscach i czekałyśmy na odlot, który miał być za dwie minuty. Żadna z nas nie miała zamiaru spojrzeć w stronę chłopaków. Nagle odezwał się głos Stewardessy.
-Proszę wszystkich o zajęcie miejsc. Mam nadzieję, że każdy z Was wygodnie się rozsiadł i ma przy sobie tylko podręczne bagaże, przydatne w podróży. Bardzo proszę o powstrzymywanie się od palenia i picia alkoholu. Zapiąć pasy bezpieczeństwa. Życzę dla państwa miłego lotu. Przepisy zachowania w samolocie widnieją na ścianie. Miłego lotu!
Za kilka chwil wystartowaliśmy. Tak się złożyło, że usiadłyśmy w odzielnych miejscach, aby podczas lotu mieć wygodę. Samolot nie był pełny, bynajmniej tył. 
-Witam, witam. Czy życzą sobie panie napoju lub przekąsek? -zapytała serdecznie stewardessa.
-Nie, dziękujęmy. Na razie mamy swoje jedzenie -odpowiedziała jej równie przyjemnie Klara.
Stewardessa przeniosła się na przód, do innych ludzi i zachęcała ich do wzięcia przekąsek u napoi. 
-Emilia, wyciągaj swoje jedzenie, bo jestem głodna -zawołała Klara.
-Czekaj, chwilka... -zaczęła szperać u siebie w plecaku i zastygła w bezruchu.
-Coś się stało? -zapytałam.
- Nie mam pojęcia, co się stało z moim jedzeniem, znikło.
Pokazała nam pustą przegródkę w plecaku przeznaczoną na spożywcze rzeczy. Ku moim oczom pojawił się zza fotela Moritz. Chciałam krzyknąć, ale podłapał mój wzrok i nakazł mu siedzieć cicho, a więc tak zrobiłam. Zaczął wymachiwać Emilii jedzeniem przed oczami i zapytał ciepło :
-Czy księżniczka tego szuka? 
Emilia otworzyła oczy i nie mogła uwierzyć. Po kilku chwilach raptownie odwróciła się jego stronę i widziałam, że nie mogła powstrzymać zachwytu.
-Moritz!!!
-A o Mario to się jak zwykle zapomina? -wyłoniła się  znajoma twarz. 
-Mario!!! 
Wyciągnęła ręcę ku nim i już nie słuchałam jak dalej mówili, jednak usłyszałam za sobą znajomy wisk. To była Klara, a przy niej w samej osobie... Kevin. Te to miały straszne szczęście. Cieszyłam się w duchu razem z nimi. Spojrzałam się do tyłu na zasłonę, a z niej wyszedł Marco i w szybkim temoie zasłonił oczy Kat. Najpierw zaczęła krzyczeć żeby jakiś facet nie robił sobie z niej żartów, ale gdy zaczął się śmiać od razu go poznała i we dwóch wpadli sobie w ramiona. A ja jak zwykle.. Zastanawiałam się czy będę miała do czego wracać, gdy zjawię  się niespodziewanie w Dortmundzie. To znaczy po wakacjach już Monachium. Nowe miasto, nowa kultura, nowe znajomości. Może będzie ciekawe, jeśli....
-Przepraszam, czy mogę się dosiąść? -zapytał mnie przyjemny męski głos.
Mężczyzna ubrany był elegancko w garnitur. Miał na sobie okulary przeciwsłoneczne i bujną fryzurę w kolorze czarnym. Pokiwałam głową, nie będę przecież chamska. Po jakimś czasie towarzysz zaczął ze mną normalnie rozmawiać. Okazało się, że mamy podobne poglądy i zainteresowania, a więc czas leciał szybko i przyjemnie. Dotyk jęgo ręki przy powitaniu przyprawił mnie o dreszcze, ponieważ przypomniał mi strasznie dotyk dłoni Roberta, gdy się z nim witałam na początku naszej znajomości.Ogólnie poznany mężczyzna, o imieniu Peter bardzo przypominał mi go. Pewnie dlatego, że już zaczęłam strasznie tęsknić i ciężko było mi na sercu z tą kłótnią. Wiele razy podczas podróży chciałam do niego zadzwonić, ale zawsze się wycofywałam. Zachciało mi się spać, wszystko mnie nużyło, więc przeprosiłam go i zamknęłam oczy. We śnie słyszałam znajome głosy- oczywiście jeden z nich należał do niego. Otwierałam coraz senne oko, ale otaczały mnie te same osoby. Zasnęłam na dobre.....

**************
-Nina, Nina! Czas wstawać! Polska, Warszawa!
-Warszawa? Tak szybko? -zapytałam sennie.
Otworzyłam zamglone oczy i nie wierzyłam, że jestem na miejscu. Cieszyłam się, że odwiedzę swoją rodzinę, mimo wszystkiego. Ruszyłam pewnym krokiem do domu, a mój towarzysz w samolocie towarzył mi podczas podróży, bo okazało się, że mieszkamy niedaleko. Jednak strasznie mało mogłam od niego wyciągnąć na temat Warszawy i jego zamieszkania. Mieszał się we własnych słowach i to było śmieszne. Dom, tuż, tuż. Dwie i pół godziny drogi w milczeniu z Peterem. Podszedł ze mną, aż po sam dom. Położył bagaże przed bramką od mego podwórka zdjął przebranie  i zaczał się śmiać swoim uroczym śmiechem, który rozpoznałabym na kilometr, a ja nie wierząc w szczęście rzuciłam mu się na szyję.

--------------------------------------
Przepraszam, że co nieliczne osoby musiały czekać na następny rozdział kilka miesięcy, ale szkoła i brak weny robią swoje :) Już jest, mam nadzieję, że się podoba! Można dodawać komentarze anonimowo, jednak służą dla osób, które nie mają tu konta, a chciałyby skomentować, a nie do hejtowania, jednak nie zabraniam umieszczania komentarzy z uwagami i krytyką. W jakimś stopniu to też motywuje i daje do zastanowienia się. Bardzo proszę każdą osobę, w ramach możliwości o komentarz, plisss! :)) Życzę udanych wakacji :* Następny rozdział do 15 komentarzy, haha xd Odwiedzam blogi i komentuje je, jeśli ktoś skomentował mój, albo jeśli się podoba, jednak nie znaczy to, że możecie spamić ;) Pozdrawiam, Edyta. 

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 14

-Marco przestań! -odsunęłam go od siebie- Nie rozumiesz, że nic z tego nie będzie?
 -Rozumiałem to od samego początku -powiedział po dłuższej chwili ze smutkiem w głosie.
 -To czemu to robisz? Chcesz nam wszystkim zrujnować życie? Niedawno co mieliśmy dokładkę emocji - mówiłam opanowanym tonem, jednak chciałam wybuchnąć złością i oskarżeniami w jego stronę.
 -Dobra. Tego nie było, to nie ma sensu.
 -Ależ było. Musisz powiedzieć o tym co zrobiłeś dla Roberta.
 -To mój przyjaciel, nie powiem mu tego...
 -Jeżeli ty tego nie zrobisz, to sama to załatwię -zakomunikowałam mu, po czym wyszłam z łazienki. Z udawanym uśmiechem na twarzy powitałam towarzystwo ponownie. Zajęłam swoje miejsce obok Lewego. Rozmowy się urwały i wszyscy wpatrywali się we mnie, jakbym miała im coś powiedzieć, a oni na to tylko czekają.
 -C..coś nie tak? -strasznie się bałam, że ktoś widział tą sytuację z Marco...
 -Nic, tak po prostu zastanawiamy się gdzie nam zwialiście, haha -zaśmiał się Kevin.
 -Ha-ha-ha, no tak zabawne. Tyle czasu mnie nie było, jakby ktoś mnie porwał -próbowałam podtrzymać żart Kevina ale byłam w tym słaba. Kiepsko mi wychodziło udawanie i rozśmieszanie ludzi. Wzięłam do ust kawałek ciasta, które pod moją nieobecność zamówili sobie. Nie wiedziałam co innego zrobić, aby nie zachowywać się głupio. Przy stole nadal trwała cisza. Nagle ktoś szarpnął mnie za rękę wyrywając z przemyśleń. Był to Robert. Wyczytałam z jego oczu, że musimy porozmawiać na osobności. Złapałam go za rękę i pomaszerowaliśmy razem alejką usłaną pięknymi kwiatami i pnącymi się do góry bluszczami. Rozglądałam się do około, a on wpatrywał się przez jakiś odłamek czasu w drogę.
 -Nina -zakończył tą morderczą ciszę, która niszczyła mnie od środka- wiem, że te wszystkie przeżycia przy moim boku nie były dla ciebie łatwe. W żaden sposób nie wynagrodzę ci tych zepsutych wakacji, ale chcę żebś wiedziała, że cię kocham. Nie chcę abyś tak przy mnie się męczyła, tym bardziej, że to są twoje ostatnie dni w Dortmundzie... więc jeśli chcesz to zrób to i odejdź ode mnie. Będzie trudno, może nigdy się już po tym nie podniosę, ale chcę abyś była szczęśliwa -uścisnął mocniej moją rękę i zerknął na mnie przez ułamek sekundy.
 Nie mógł nic wyczytać z mojej twarzy. Ciężko było mi pojąć te okropne słowa, które wychodziły z jego ust bez zająknięcią, jakby ćwiczył tą kwestię od dłuższego czasu. A ja musiałam podjąć decyzję. Skoro chce teraz rozmowy szczerej to niech mu będzie, ja nie mogę z tym czekać.
 -Zaskoczyłeś mnie swoją wypowiedzią. Zrobiłam coś strasznego, to znaczy nie ja, bo tego nie chciałam, ale dałam się, no, nie wiem jak to... -plątałam się we własnych słowach. To była najtrudniejsza rzecz jaką dano mi powiedzieć dla osoby, którą kocham całym sercem.
 -Nina, o co chodzi? Powiedz mi. Czy ktoś ci wyrządził krzywdę? - wydawał się podenerwowany.
 -Nikt mi nic nie zrobił, spokojnie -czułam jak się odpręża - Tylko chodzi o to, że poszłam do łazienki, a kiedy wychodziłam stał tam on. To było tak nagle. Ja nie chciałam tego, przysięgam - czułam podchodzące łzy do oczu,a mój głos z każdym słowem stawał się coraz bardziej łamliwy. -On mnie pocałował. To wszystko działo się tak spontanicznie, nie zdążyłam zareagować...
 -Marco? To był Marco? -przytaknęłam. Spodziewałam się najgorszego, które chyba nadchodziło. -Tak myślałem, że w końcu to zrobi. Widać to jak się na ciebie patrzy, często o tobie opowiadał dla Nuriego. Moje przeczucia się sprawdziły.
 -Wiem, że już nic nie zmienię, ale ja cię kocham. Nie chciałam tego. Przypuszczam co teraz zrobisz...
 -Myślisz, że co. Teraz cię przytulę? Pogłaszczę po głowie i powiem, że wszystko jest okey? Nie jest okey! -wykrzyczał- Ale każdy z nas zaliczył wpadkę, tylko, że moja była okropna. Robiłem to świadomie, mimo, że nie chciałem. Ale ty mi wybaczyłaś, bo miłość jest najsilniejszym uczuciem i ty mnie tego nauczyłaś. Nie umiem bez ciebie żyć, ale..
 -Ale to koniec -szepnęłam.
 -..ty będziesz musiała żyć beze mnie, bo obiecuję ci, że Marco tak dostanie, że znowu trafię za te kraty -uśmiechnął się. Uwielbiam ten widok, gdy się uśmiecha i jego słodkie dołki w policzkach.
 -Robert, ty głupku! -rzuciłam mu się na szyję - Przestraszyłeś mnie! Obiecaj mi, że załatwisz to w miarę polubownie i obędzie się bez rękoczynów. -Dziękuję za wybaczenie tego okropnego czynu, haha.
 -Gdzie księżna sobie życzy teraz? -podniósł mnie i posadził "na baranach".
 -Przed siebie? Jak najdalej od Marco? Jak najdalej od myśli o moim wyjeździe?
 -Robi się, kochanie. Ale czy ty na prawdę musisz wyjeżdżać za dwa dni? -przeciągał ostatnie wyrazy, w wyrazie smutku.
 -Nie mam pieniędzy na dłuższy pobyt. I nie chodzi tu tylko o to. Moi rodzice się nie zgodzą na takie coś, w ogóle boję się jak zaakceptują fakt, że w przeciągu dwóch tygodni mam chłopaka, z którym zdążyłam przeżyć tyle emocji, co niejedna para przez całe życie. Oczywiście ostatnie zdanie mówione jest z zamiarem śmiechu, więc nie obrażaj się.
 -Na pewno twoi rodzice są fajni i po jakimś czasie muszą to zaakceptować. Twoje życie, twoje wybory. Postaram się załatwić wam dłuższy pobyt.
 -Haha, trzymam za słowo, rycerzu - jego pewność siebie doprowadzała mnie do śmiechu czasami.
-A propo's. Zapraszam cię dzisiaj na 19.30 do... a zresztą nieważne. Przyjadę po ciebie.
 -Brzmi tajemniczo.
 Przez dłuższy czas wędrowaliśmy w milczeniu podziwiając otaczającą nas przyrodę. Słońco wysoko nad nami świeciło nieubłaganie. Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy było widać Signal Iduna Park. Nazywam go moim drugim domem. Często przychodziłam na opustoszały stadion, siadałam na trybunach i przemyślałam wiele spraw. Czułam się jakbym była w miejscu, do którego zaglądam codziennie przez całe moje życie. A my wędrowaliśmy coraz dalej podziwiając wszystko i dziękujac za nieskończony, ale piękny dzień.

*******
 Na zegarku 19:28. Czas szykować się do wyjścia. Gdy malowałam usta błyszczykiem usłyszałam klakson samochodu. Pomachałam dziewczynom i zbiegłam schodami w dół. Wsiadłam do samochodu. Ruszyliśmy. Zatrzymał samochód przed polaną. Z daleka widziałam skoszoną trawę, przygotowany koc z różnymi daniami, a co najważniejsze widok na zachodzące słońce. Rozmarzyłam się. Tu było tak pięknie. Jednak nie miałam dużo czasu na podziwianie tego wszystkiego z dalka, ponieważ pociągnął mnie za rękę. Usiadłam na miękkim kocu.
 -Sam robiłeś te wszystkie dania? -zapytałam z niedowierzaniem.
 -Wiesz, zazwyczaj to nie przygotowuję jedzenia,a tym bardziej nie takich posiłków, ale dla ciebie wszystko -puścił oczko -Smacznego.
 Kosztowaliśmy te wszystkie potrawy. Przyznam, że świetny z niego kucharz. Gdy byliśmy już najedzeni kazał mi wstać i się odwrócić. Odwróciłam się według jego nakazu, ale strasznie byłam ciekawa po co.
 -Mam! -krzyknał uradowany.
 -Fajnie, tylko szkoda, że ja nie wiem co to jest -powiedziałam ze śmiechem.
 -Odwróć się, ale zasłoń oczy. Kiedy powiem już możesz je odsłonić.
 Usłyszałam 'już', więc to zrobiłam. A on... on klęczał przede mną i otwierał wieczko pudełeczka,w którym znajdował się cudowny pierścionek z wysadzanym brylantem. Jego uśmiech mówił wszystko.
 -Wiem, pewnie zaraz zaczniesz mówić, że krótko się znamy i bla bla bla.'Dla mnie to nie ma znaczenia, wiem co chcę i tylko ty się dla mnie liczysz.
 Tysiąve myśli wirowało mi po głowie, a wszystkie były na tak, ale ja nie byłam pewna na sto procent, bo na nieskończoną liczbę procent, że tak.




 -Tak, tak, tak! -rzuciłam mu się na szyję, zanim zdążył włożyć mi na palec pierścionek.







------





Rozdział dość długi, ale mam nadzieję, że podoba się. BARDZO PROSZĘ O KOMONTOWANIE, TO MNIE MOTYWUJE I DAJE MI SIŁĘ DO KOLEJNYCH ROZDZIAŁÓW. MOŻNA PISAĆ Z ANONIMA JEŚLI KTOŚ NIE MA KONTA,A CHCE :)





Rozdział 14

-Marco przestań! -odsunęłam go od siebie- Nie rozumiesz, że nic z tego nie będzie? -Rozumiałem to od samego początku -powiedział po dłuższej chwili ze smutkiem w głosie.
-To czemu to robisz? Chcesz nam wszystkim zrujnować życie? Niedawno co mieliśmy dokładkę emocji - mówiłam opanowanym tonem, jednak chciałam wybuchnąć złością i oskarżeniami w jego stronę.
 -Dobra. Tego nie było, to nie ma sensu.
-Ależ było. Musisz powiedzieć o tym co zrobiłeś dla Roberta.
-To mój przyjaciel, nie powiem mu tego...
-Jeżeli ty tego nie zrobisz, to sama to załatwię -zakomunikowałam mu, po czym wyszłam z łazienki.
Z udawanym uśmiechem na twarzy powitałam towarzystwo ponownie. Zajęłam swoje miejsce obok Lewego. Rozmowy się urwały i wszyscy wpatrywali się we mnie, jakbym miała im coś powiedzieć, a oni na to tylko czekają.
 -C..coś nie tak? -strasznie się bałam, że ktoś widział tą sytuację z Marco...
 -Nic, tak po prostu zastanawiamy się gdzie nam zwialiście, haha -zaśmiał się Kevin. -Ha-ha-ha, no tak zabawne. Tyle czasu mnie nie było, jakby ktoś mnie porwał -próbowałam podtrzymać żart Kevina ale byłam w tym słaba. Kiepsko mi wychodziło udawanie i rozśmieszanie ludzi.
Wzięłam do ust kawałek ciasta, które pod moją nieobecność zamówili sobie. Nie wiedziałam co innego zrobić, aby nie zachowywać się głupio. Przy stole nadal trwała cisza. Nagle ktoś szarpnął mnie za rękę wyrywając z przemyśleń. Był to Robert. Wyczytałam z jego oczu, że musimy porozmawiać na osobności. Złapałam go za rękę i pomaszerowaliśmy razem alejką usłaną pięknymi kwiatami i pnącymi się do góry bluszczami. Rozglądałam się do około, a on wpatrywał się przez jakiś odłamek czasu w drogę.
-Nina -zakończył tą morderczą ciszę, która niszczyła mnie od środka- wiem, że te wszystkie przeżycia przy moim boku nie były dla ciebie łatwe. W żaden sposób nie wynagrodzę ci tych zepsutych wakacji, ale chcę żebś wiedziała, że cię kocham. Nie chcę abyś tak przy mnie się męczyła, tym bardziej, że to są twoje ostatnie dni w Dortmundzie... więc jeśli chcesz to zrób to i odejdź ode mnie. Będzie trudno, może nigdy się już po tym nie podniosę, ale chcę abyś była szczęśliwa -uścisnął mocniej moją rękę i zerknął na mnie przez ułamek sekundy.
Nie mógł nic wyczytać z mojej twarzy. Ciężko było mi pojąć te okropne słowa, które wychodziły z jego ust bez zająknięcią, jakby ćwiczył tą kwestię od dłuższego czasu. A ja musiałam podjąć decyzję. Skoro chce teraz rozmowy szczerej to niech mu będzie, ja nie mogę z tym czekać.
 -Zaskoczyłeś mnie swoją wypowiedzią. Zrobiłam coś strasznego, to znaczy nie ja, bo tego nie chciałam, ale dałam się, no, nie wiem jak to... -plątałam się we własnych słowach. To była najtrudniejsza rzecz jaką dano mi powiedzieć dla osoby, którą kocham całym sercem.
 -Nina, o co chodzi? Powiedz mi. Czy ktoś ci wyrządził krzywdę? - wydawał się podenerwowany.
-Nikt mi nic nie zrobił, spokojnie -czułam jak się odpręża - Tylko chodzi o to, że poszłam do łazienki, a kiedy wychodziłam stał tam on. To było tak nagle. Ja nie chciałam tego, przysięgam - czułam podchodzące łzy do oczu,a mój głos z każdym słowem stawał się coraz bardziej łamliwy. -On mnie pocałował. To wszystko działo się tak spontanicznie, nie zdążyłam zareagować...
 -Marco? To był Marco? -przytaknęłam. Spodziewałam się najgorszego, które chyba nadchodziło. -Tak myślałem, że w końcu to zrobi. Widać to jak się na ciebie patrzy, często o tobie opowiadał dla Nuriego. Moje przeczucia się sprawdziły.
 -Wiem, że już nic nie zmienię, ale ja cię kocham. Nie chciałam tego. Przypuszczam co teraz zrobisz...
 -Myślisz, że co. Teraz cię przytulę? Pogłaszczę po głowie i powiem, że wszystko jest okey? Nie jest okey! -wykrzyczał- Ale każdy z nas zaliczył wpadkę, tylko, że moja była okropna. Robiłem to świadomie, mimo, że nie chciałem. Ale ty mi wybaczyłaś, bo miłość jest najsilniejszym uczuciem i ty mnie tego nauczyłaś. Nie umiem bez ciebie żyć, ale..
 -Ale to koniec -szepnęłam.
 -..ty będziesz musiała żyć beze mnie, bo obiecuję ci, że Marco tak dostanie, że znowu trafię za te kraty -uśmiechnął się. Uwielbiam ten widok, gdy się uśmiecha i jego słodkie dołki w policzkach.
-Robert, ty głupku! -rzuciłam mu się na szyję - Przestraszyłeś mnie! Obiecaj mi, że załatwisz to w miarę polubownie i obędzie się bez rękoczynów.Dziękuję za wybaczenie tego okropnego czynu, haha.
 -Gdzie księżna sobie życzy teraz? -podniósł mnie i posadził "na baranach".
 -Przed siebie? Jak najdalej od Marco? Jak najdalej od myśli o moim wyjeździe? -Robi się, kochanie. Ale czy ty na prawdę musisz wyjeżdżać za dwa dni? -przeciągał ostatnie wyrazy, w wyrazie smutku.
 -Nie mam pieniędzy na dłuższy pobyt. I nie chodzi tu tylko o to. Moi rodzice się nie zgodzą na takie coś, w ogóle boję się jak zaakceptują fakt, że w przeciągu dwóch tygodni mam chłopaka, z którym zdążyłam przeżyć tyle emocji, co niejedna para przez całe życie. Oczywiście ostatnie zdanie mówione jest z zamiarem śmiechu, więc nie obrażaj się.

-Na pewno twoi rodzice są fajni i po jakimś czasie muszą to zaakceptować. Twoje życie, twoje wybory. Postaram się załatwić wam dłuższy pobyt.
 -Haha, trzymam za słowo, rycerzu - jego pewność siebie doprowadzała mnie do śmiechu czasami.
-A propo's. Zapraszam cię dzisiaj na 19.30 do... a zresztą nieważne. Przyjadę po ciebie.
-Brzmi tajemniczo.
Przez dłuższy czas wędrowaliśmy w milczeniu podziwiając otaczającą nas przyrodę. Słońco wysoko nad nami świeciło nieubłaganie. Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy było widać Signal Iduna Park. Nazywam go moim drugim domem. Często przychodziłam na opustoszały stadion, siadałam na trybunach i przemyślałam wiele spraw. Czułam się jakbym była w miejscu, do którego zaglądam codziennie przez całe moje życie. A my wędrowaliśmy coraz dalej podziwiając wszystko i dziękujac za nieskończony, ale piękny dzień.



*****

Na zegarku 19:28. Czas szykować się do wyjścia. Gdy malowałam usta błyszczykiem usłyszałam klakson samochodu. Pomachałam dziewczynom i zbiegłam schodami w dół. Wsiadłam do samochodu. Ruszyliśmy. Zatrzymał samochód przed polaną. Z daleka widziałam skoszoną trawę, przygotowany koc z różnymi daniami, a co najważniejsze widok na zachodzące słońce. Rozmarzyłam się. Tu było tak pięknie. Jednak nie miałam dużo czasu na podziwianie tego wszystkiego z dalka, ponieważ pociągnął mnie za rękę. Usiadłam na miękkim kocu.
 -Sam robiłeś te wszystkie dania? -zapytałam z niedowierzaniem.
 -Wiesz, zazwyczaj to nie przygotowuję jedzenia,a tym bardziej nie takich posiłków, ale dla ciebie wszystko -puścił oczko -Smacznego.
 Kosztowaliśmy te wszystkie potrawy. Przyznam, że świetny z niego kucharz. Gdy byliśmy już najedzeni kazał mi wstać i się odwrócić. Odwróciłam się według jego nakazu, ale strasznie byłam ciekawa po co.
 -Mam! -krzyknał uradowany.
 -Fajnie, tylko szkoda, że ja nie wiem co to jest -powiedziałam ze śmiechem.
 -Odwróć się, ale zasłoń oczy. Kiedy powiem już możesz je odsłonić.
Usłyszałam 'już', więc to zrobiłam. A on... on klęczał przede mną i otwierał wieczko pudełeczka,w którym znajdował się cudowny pierścionek z wysadzanym brylantem. Jego uśmiech mówił wszystko.
-Wiem, pewnie zaraz mi powiesz, że znamy się zbyt krótko i bla bla. Dla mnie to nie ma znaczenia, bo już wiem czego chcę. Zachodzące słońce dodaje uroku tej uroczystości prawda? Nie odbiegam od tematu. Więc czy zechcesz przyjać ten pierścionek i zostać w przyszłości moją żoną?
 Tysiące myśli wirowało mi w głowie,a wszystkie wskazywały, że tak, ale ja nie byłam pewna w stu procentach czy tego chcę. Byłam pewna w nieskończonej ilości procentach, że tak.
 -Tak, tak, tak! -rzuciłam mu się na szyję, zanim zdążył włożyć mi na palec pierścionek.

___________
Dość długi rozdział, mam nadzieję, że się spodoba :) BARDZO PROSZĘ O KOMENTARZE ONE MNIE MOTYWUJĄ, MOŻNA PISAĆ Z ANONIMA JEŚLI KTOŚ NIE MA KONTA, A CHCIAŁBY :)

wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 13

-Przecież oni nawet nic nie zrobili! - darła się zdenerwowana Kat.
-Uspokójcie się. Przecież wiadomo, że za tym wszystkim stoi Anka - zakryłam usta dłońmi. Nie chciałam aby takie bezpodstawne oskarżenie wypłynęło z moich ust.
-Dlaczego ona to nam robi? - wydusiła z siebie Klara.
-Pewnie potrzebuje uznania, pieniędzy  i bycia w centrum zainteresowania - wymieniałam po kolei wszystkie rzeczy, jakie naszły mi na myśl, lecz nadal zastanawiałam się dlaczego aż tak się zmieniła po tej okropnej sytuacji, która zaszła między nią, mną a Robertem.
-Dzwonię po adwokata, którego jeszcze nie mam! - krzyknęła zapłakana Klara.
-Misia - przykucnęłam przy niej, objęłam ją ramieniem i ciągnęłam dalej - lepiej zadzwoń po Kevina, on cię uspokoi. Jesteś zbyt słaba psychicznie na takie rzeczy. Nawet byśmy nie miały z czego spłacić twojego adwokata. Poczekamy, aż wezwą nas na komendę - byłam zła na siebie i na Ankę. Wszystko działo się w zbyt szybkim tempie. Kto by pomyślał, że wakacje odmienią tak nasze życie. Jesteśmy z piłkarzami.. Pokochałyśmy ich za grę na boisku, nigdy nie chciałyśmy związać się z nimi. Teraz wszystko się zmieniło. Emilia nadal nie może się zdecydować czy Leitner czy Gotze. Kat czuje coś do Marco, ale on nie odwzajemnia jej uczuć, bo... Bo są zarezerwowane dla mnie. A ja przebywając z nim poczułam się podobnie jak w obecności Roberta, nie wiedziałam co..  Boże! zostały nam tylko dwa dni wakacji w Dortmundzie i trzeba będzie wracać do Warszawy. Jak ja to wszystko w tak szybkim czasie załatwię?
-Dziewczyny za dwa dni mamy samolot powrotny - zagadnęłam.
-Matko. - jęknęły.
-Ale to nierealne, aby odlecieć w tak krótkim czasie. Przecież nie zostawimy tego wszystkiego.
-Ale bardziej nierealne jest namówienie rodziców do dłuższego pobyty tutaj - wcięła się Klara.
W mojej kieszeni zaczął wibrować telefon. Numer nieznany. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Nina Lewandowska? - usłyszałam głos w słuchawce.
 W pierwszej chwili chciałam zaprzeczyć, przecież  nie mam tak na nazwisko, ale po chwili zastanowienia zdałam sobie sprawę, że Robert tak podał. Zrobiło mi się ciepło i poczułam, że łączy nas niesamowita miłość. - Przy telefonie, o co chodzi?
-Jest pani proszona wraz z pani przyjaciółkami na komendę. Musimy was przesłuchać i ustalić jaka była wersja wydarzeń według każdego z was.- Rozłączyłam się.
-Dziewczyny, ruszamy!


********
Po kilkunastu minutach byłyśmy na miejscu.Zobaczyłam Roberta i Marco. Podbiegłam do Roberta, aby go przytulić.
-Proszę  nie podchodzić! To bandyci, nie wiadomo co mogą zrobić innym- burknął policjant.
Łzy napłynęły mi do oczu. Miałach ochotę pobić gnojka.
-Jak pan może oskarżać go o coś czego nie zrobił? Przecież to spokojna osoba. On jest piłkarzem, nie mordercą! - wykrzyczałam mu w twarz.
-Uspokój się panienko, bo wylądujesz tu skuta w to - zamachał mi kajdankami przed oczami.
-Pan jest bezczelny i nietolerancyjny. Żądam przeprosin i wytłumaczenia pańskiego zachowania!
-Zamknij się mała.
-Fagasie, odwal się od Niny! Gdybym mógł stłukłbym cię na kwaśne jabłko, że własna matka by cię nie poznała. Nie pozwolę  aby ktoś w taki wulgarny sposób odzywał się do mojej dziewczyny!
-Co tu się dzieje? Ben, opanuj nerwy,a ty młodzieńcze nie rób pochopnych ruchów - przemówił do nas przechodzący obok policjant. Postanowiłam porozmawiać z nim w cztery oczy. Wydawał się sympatyczny i myślę, że może mi w jakimś stopniu pomóc. Przeprosiłam wszystkich i oddaliłam się z policjantem, aby porozmawiać w spokoju. Zaczęłam tłumaczyć mu jaka jest sytuacja między nami wszystkimi. Zdawał się słuchać bardzo uważnie. Widziałam jakieś światełko w tunelu. Kiwał głową na moje "zeznania". Po chwili uśmiechnął się i szepnął mi do ucha, że pomoże mi ich wypuścić, ponieważ zawodnicy z Borussi Dortmund nigdy nie braliby udziału w takim czynie. Uścisnęłam jego dłoń i zaczęłam mu dziękować. Nie mogłam pohamować napływających łez, które wyrażały moje szczęście i podziękowania dla sympatycznego mężczyzny.
-Chłopaki wychodzicie. Jesteście oczyszczeni ze wszystkiego, dzięki tej przemiłej dziewczynie. Macie u mnie dług wdzięczności w wysokości darmowego biletu na mecz- zaśmiał się- jestem waszym kibicem, więc zostaliście potraktowani pobłażliwie.
-Dziękujemy panie władzo - powiedzieliśmy wspólnie, po czym poszliśmy na kawę, aby wszystko sobie wyjaśnić i uczcić, jednak coś nie dawało mi spokoju...


******
-Latte? Espresso? Cappuccino? - wyliczał Marco i próbował zapamiętać nasze zamówienia.
-Dlaczego tak się nade mną znęcacie? Od czego jest kelnerka? Jak przyszła to jej podziękowaliście i wysyłacie mnie. o co kaman? - zapytał z udawanym rozżaleniem Marco.
-Jesteś winien dla Niny coś,a po drugie przestępcy muszą odpokutować za swoje złe czyny - naśmiewał się z niego wiecznie wesoły Grosskreutz.
Marco odszedł złożyć zamówienia.
-A wiecie dlaczego siedzieli w kiciu?- zaczął Kevin- Bo coś przeskrobali. Dobre, nie?- wybuchnął śmiechem na całą kawiarnię. Popatrzyliśmy na siebie w niezrozumieniu i udawaliśmy, że nas to śmieszy. Kevin dalej opowiadał jego suchary i niezliczone żarty, a ja wstałam od stolika i podreptałam do łazienki. O mały włos nie wpadłam na odwracającego się Marco z tacą napoi.
-Przepraszam- wydukałam i poszłam w stronę łazienki.
**
 Reus odłożył tacę na stolik i kazał każdemu brać swoje zamówienie,a ich przeprosił na chwilę i podążył za Niną.

**
Wychodząc z łazienki zobaczyłam opierającego się o ścianę Marco. Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
-Czekasz na mnie? - zapytałam nieśmiało.
-Tak - zatrzymał się na chwilę, jakby nie wiedział co powiedzieć.- Bo widzisz chciałem bardzo ci podziękować, że wyciągnęłaś nas z tego no i wiesz... - zaczął się jąkać i gubić w własnych słowach. Brak słów wywołany zakłopotaniem nie trwał długo, bo zrobił coś co chciał zrobić od dawna. Objął mnie i pocałował...

__________________
Po 4 miesiącach przerwy jest już 13 rozdział. Krótki, bo nie mam weny, nie wiedziałam jak można barwnie napisać rozdział o wydostaniu ich z komisariatu, więc zakończyłam go zaskoczeniem, które da mi wiele do napisania w następnym rozdziale, który jak myślę będzie pojawiał się dość regularnie (pewnie w weekendy).
Bardzo proszę o komentarze nawet z negatywnymi opiniami w końcu krytyka też jest potrzebna. Tak jak pisałam proszę o te komentarze, bo dzięki nim wiem, że ktoś to czyta i dają mi motywację do dalszego działania. Do piątku? :D